Czytaliśmy ankiety zrobione wśród seniorów z pytaniem, czego im najbardziej brakuje. Okazało się, że rozmowy, spotkania z drugim człowiekiem. Żeby ktoś zadzwonił do nich i zapytał: „Co słychać?”.
W poniedziałkowy poranek nad zalewem w Jędrzejowie pustki. Jest końcówka września i zbiera się na deszcz. Kawiarnia, w wakacje czynna przez cały dzień, otworzy się dopiero o godz. 14. Siadamy na pozostawionych na tarasie fotelach. Krystyna Skowronek i Barbara Kowalczyk wyciągają dwa termosy: z kawą i herbatą z cytryną. Do tego filiżanki (ze spodkami), cukiernica i talerz pysznych jędrzejowskich wypieków. Wokół pawilonu zaczyna się robić tłoczno, dochodzi godz. 10.
Martyna Śmigiel: – Za chwilę zaczynacie trening nordic walking.
Krystyna Skowronek: – Cały zalew i park dla nas. To jest pora dla seniorów. Dobrze, że nie ma publiczności, bo dla niektórych to problem.
Barbara Kowalczyk: – Niektórzy mówią: „Nie pójdę z kijkami, bo źle chodzę, bo nie umiem, bo to krępujące”. To naturalne, że człowiek się trochę wstydzi.
W grupie łatwiej się przełamać?
K.S.: – Są tacy, których żaden argument nie przekona, których w ogóle nie da się wyciągnąć. A przecież to ruch, świeże powietrze, okazja do wyjścia z domu, zapomnienia o swoich dolegliwościach, bo przyrodę się podziwia, zagada do innych. Zamiast tabletki na ból głowy – nordic walking. Rehabilitant mówił nam, że z każdym schorzeniem można chodzić z kijkami, jedynie trzeba obserwować swoje ciało. Na początku była zadyszka, ale po kilku razach organizm się przyzwyczaja. Jest wśród nas pan po lekkim udarze, idzie trochę wolniej; jest pan z rozrusznikiem, odpocznie sobie po drodze, ale jest z nami. Nie chodzę, bo mnie boli? Boli, bo nie chodzę!
Sami się uczyliście?
K.S. – Pomaga nam trener, który jako specjalista zawsze narzekał, jak te panie w Jędrzejowie chodzą. Źle kijki stawiają, nie tak rękoma ruszają! Wytłumaczył nam technikę, pokazał, jak się rozgrzewać przed i rozciągać po treningu. Dał wycisk. I dobrze! Na początku na rozgrzewkach panie mówiły: „Ojej, nie wytrzymam, nie dam rady”. Ale daliśmy radę. A nawet jeśli jesteśmy niedoskonali w tym chodzeniu, to nie to jest najważniejsze.
Jak duża jest grupa?
B. K.: – Na pierwszy trening przyszło ok. 60 osób, odzew był bardzo duży. Regularnie przychodzi jakieś 50, czasem więcej. Jesteśmy zorganizowani, mamy wykupione ubezpieczenie, zaczęliśmy od wykładów: z rehabilitantem, z policjantem o bezpieczeństwie. K.S.: – Ale nie ma przymusu, można wpadać na trening, kiedy się chce. Ustaliłyśmy, że spotykamy się w poniedziałki, bo poniedziałek jest takim dniem, kiedy zawsze coś z niedzieli z obiadu zostaje, więc łatwiej się zorganizować.
Kto przychodzi?
K.S.: – Większość to kobiety, ale mamy też kilku panów. Są wśród nas emeryci różnych zawodów.
Dlaczego akurat kijki?
B.K.: – Bo to tani sport, a to ważne w przypadku osób żyjących na emeryturze. Wystarczy kupić kije. Wielu seniorów je ma, a jeśli nie – to jest to fajny pomysł na prezent dla babci czy dziadka. Poza tym można uczestniczyć bez względu na zdrowie, kondycję, porę roku.
K.S.: – Przećwiczyliśmy nasze spacery w różnych okolicznościach pogody. Od początku wszystko nam się udawało. Nawet jak wstawaliśmy rano i padało, to przed godz. 10 wychodziło słońce. Wszystko wskazuje na to, że te treningi powinny się odbywać!
Jak to się zaczęło?
B.K.: – Od Uniwersytetu Trzeciego Wieku, który działa dopiero cztery lata. Wcześniej niewiele się w Jędrzejowie dla ludzi starszych działo. UTW zmobilizował seniorów do wyjścia z domu, do działania, urozmaicenia sobie czasu wolnego. Każdy wybiera coś dla siebie: naukę języków obcych, kurs komputerowy, ćwiczenie pamięci, wycieczki krajoznawcze, wyjazdy do teatru.
K.S.: – Ja już kilka dobrych lat siedziałam na emeryturze, bo wcześnie na nią przeszłam. I szukałam miejsca dla siebie, zaczęłam się rozglądać, czytać w internecie. Osoby, które w życiu zawodowym były aktywne, na emeryturze też nie chcą siedzieć w domu. Tak trafiłam na UTW. I już zostałam. Ale żeby nie być tylko biernym słuchaczem, pomyślałam, że warto rozkręcić jakąś działalność dla innych.
Tak powstała grupa wolontariacka?
K.S.: – Wolontariat jest w statucie UTW. Cały zarząd na czele z prezesem od czterech lat pracuje wolontariacko. Nawet wykładowcy oferują swoje wykłady bez wynagrodzenia. Rok temu kolega z zarządu wrócił ze spotkania w Nowym Sączu z broszurą o projekcie Towarzystwa Inicjatyw Twórczych „ę”. Pomyślałam, że możemy się zgłosić.
Warunkiem było zebranie grupy chętnych.
K.S.: – Już wcześniej chcieliśmy wspomagać naszych seniorów drobną pomocą. Tym, którzy są samotni czy zachorują, zrobić zakupy czy pomóc w innych codziennych czynnościach. Chcieliśmy wiedzieć coś więcej na temat podstaw prawnych działania wolontariatu. Uczyć się od kogoś, kto ma już doświadczenie, zamiast działać po omacku. Projekt „UTW dla społeczności” bardzo nam w tym pomógł, pozwolił uformować grupę. Powstał 20-osobowy zespół wolontariuszy, który od października spotyka się systematycznie. Bardzo się zżyliśmy przez ten rok. Trudno było znaleźć chętnych do pomagania innym, a nie tylko rozwijania swoich pasji? K.S.: – Nikt nikogo nie zmuszał [śmiech]. Zgłosiły się osoby, które zawsze robiły coś więcej, np. opiekowały się kimś starszym, kto mieszkał obok. Każdy z naszych wolontariuszy ma dodatkowo swoich podopiecznych. Ktoś chodzi do przedszkola czytać bajki, ktoś na zajęcia plastyczne pokazać, jak się robi na drutach, ktoś uczy maluchy grać w szachy. Przekazujemy swoje pasje innym, zwłaszcza dzieciom. One dzięki temu nabierają ufności i szacunku do starszych.
B.K.: – Dla nas wolontariat to nie tylko opieka nad osobami chorymi, bo często tak jest on postrzegany. My dajemy po prostu kawałek siebie innym. Lubimy ruch, ćwiczyć, być aktywnym, stąd pomysł na spacery z kijkami. I idea, by przyciągnąć do nich jak najwięcej seniorów.
No właśnie, to był ważny punkt projektu – zachęcenie do treningów innych, nie tylko osoby związane z UTW.
B.K.: – Chodziło o to, by wyciągnąć seniorów z domu. Świat wielu ludzi na emeryturze zamyka się w czterech ścianach. Bo mieszkają wysoko, bo trudno wyjść z domu, bo chorują. Powstaje mur, w którym zostaje tylko okno do wyglądania. Ale nie uczestniczenia.
K.S.: – A z tego okna widać zalew, który jest przy starym osiedlu bloków. Ludzie nam mówili: „O, widziałem was przez okno, spacerowaliście, następnym razem może też przyjdę”. A inni? Jak dowiedzieli się o treningach?
K.S.: – Najpierw poszłyśmy z koleżanką do burmistrza, poinformować, że będziemy coś takiego robić. Zareagował: „O, jak świetnie, że w końcu ktoś się za to wziął!”. Ludzie od dawna chodzili w Jędrzejowie z kijkami, ale sami, brakowało zorganizowanej grupy. Od miasta dostałyśmy pieniądze na promocję wydarzenia. Wydrukowałyśmy plakaty, ulotki, które rozdawaliśmy na mieście. Do tego lokalna prasa, radio, nawet w kościołach były ogłoszenia. Wieść szybko się rozeszła.
Jakie reakcje?
K.S.: – Mieszkańcy ciepło zareagowali, zorganizowałyśmy tydzień zapisów. Nasi wolontariusze mieli mnóstwo pracy, bo trzeba było znaleźć miejsce na treningi, umówić trenera. W co drugi poniedziałek, w przerwie od treningów, spotykamy się i rozdzielamy pracę. Ufamy sobie nawzajem. Przy okazji odnowiły się koleżeńskie kontakty, przyjaźnie, osoby, które mieszkały w innych częściach Jędrzejowa, spotkały się po latach. Wytworzyła się dobra energia.
B.K.: – Którą chcemy spożytkować dalej. Prócz treningów z kijkami naszym celem jest zorganizowanie całego systemu pomocy osobom starszym. Na treningi przychodzą osoby spoza UTW i w ten sposób zdobywamy ich zaufanie, poznajemy ich potrzeby.
K.S.: – Dziś, gdy słyszy się tyle historii o naciąganiu osób starszych, trudno po prostu iść do kogoś do domu i coś zaoferować. Lepiej najpierw się poznać.
Na czym ma polegać system pomocy?
K.S.: – W dalszej perspektywie na stworzeniu całego centrum wolontariatu seniora. Ale w praktyce na drobnych, ale ważnych rzeczach: wypożyczeniu osobom starszym książki z biblioteki, zrobieniu zakupów, pograniu w gry w domy czy po prostu pogadaniu. Chcemy włączyć do tego młodzież, bo my sami nie jesteśmy już tak sprawni i szybcy. Poza tym babcia z babcią to tylko o chorobach, a z młodymi nabiera się wigoru. Musimy budować relacje między pokoleniami, uczyć się od siebie nawzajem.
B.K.: – Te kontakty międzyludzkie są podstawą. Czytaliśmy wyniki ankiet zrobionej wśród seniorów z pytaniem, czego im najbardziej brakuje. Okazało się, że rozmowy, spotkania z drugim człowiekiem. Żeby ktoś zadzwonił do nich i zapytał: „Co słychać?”. System takich bezinteresownych telefonów działa już w Łodzi, może zrobimy coś podobnego u siebie. Moglibyśmy dzwonić do seniorów, którzy nie wychodzą z domu, pytać, jak się czują, czego potrzebują, czy im w czymś pomóc.
Po co to robicie?
K.S.: – Bo dzięki temu czujemy się lepiej. Proszę się rozejrzeć, my tu wszyscy jesteśmy radośni, uśmiechnięci. Niejeden młody takiego humoru by nam pozazdrościł. Nasza grupa wolontariacka nie tylko daje, my zyskujemy też coś dla siebie. Różnie wyglądamy, ale wewnątrz jesteśmy chętni do działania, do pracy z drugim człowiekiem, bo to jest najważniejsze.
Zaczyna się ta gorsza część roku. Co dalej z treningami?
K.S.: – Chodzimy dalej!
Nawet jak będzie padać i wiać?
K.S.: – To się rozpogodzi, zgodnie z naszą zasadą. A jak już będzie bardzo zimno, to obok zalewu jest sala fitness. Można by wynająć ją na godzinę, zatrudnić jakiegoś trenera…
Autorka tekstu: Martyna Śmigiel
Autorka zdjęć: Diana Gaik